Wszystko w tym roku dzieje się szybciej niż w minionych latach. Wrzesień dopiero co się rozpoczął, a ja zaliczyłem już bodaj 9-tą sesję fotograficzną na jeziorskowym błocie. I pewnie jeszcze niejedna przede mną – mam przynajmniej taką nadzieję. Ale do rzeczy.
Najważniejszy jest plan
Każdy plan sesji fotograficznej na Jeziorsku zaczyna się od dwóch rzeczy. Po pierwsze trzeba ustalić dogodne miejsce do fotografowania, czyli po prostu poznać aktualne miejsca przebywania ptaków. Nie jest to łatwe, bo woda na zbiorniku szybko opada i ptaki niemal każdego dnia przenoszą się z miejsc wysychających na te bardziej dla nich optymalne i bogate w pokarm. Dlatego tak ważna tu jest współpraca międzyludzka – pomiędzy fotografami i obserwatorami/ornitologami, ale także pomiędzy samymi fotografami. Tylko dzięki temu można w miarę trafnie wytypować miejsce, gdzie warto się położyć na fotografowanie. Druga rzecz to pogoda. Nie warto wszak jechać wtedy, kiedy nie będzie odpowiedniego światła, bo co to będzie wtedy za fotografia?
Dzięki pomocy kolegów ustaliłem miejsce, a dzięki dwóm prognozom pogody wiedziałem kiedy jechać. Co prawda jeszcze wieczorem padał deszcz, ale chmury miały szybko się przesuwać i nad ranem ustąpić miejsca niebieskiej tafli nieba. Wiadomo – po przebudzeniu, jeszcze przed wyjazdem warto prognozę potwierdzić ze stanem faktycznym za oknem. Niezmiernie przydatne są aplikacje pokazujące radarowe mapy zachmurzenia. Wszak wyjrzenie za okno, gdy miejsce sesji jest 60km dalej nie będzie dawało zbyt pomocnych informacji.
Automatyzm, czyli rutyna
Od momentu pobudki o 3:10, wszystko dzieje się zgodnie z wypracowanym latami schematem. Po pierwsze toaleta, niewielkie śniadanie z herbatą i ubieranie się odpowiednio do przewidywanych warunków. Może być chłodno, dlatego robię także herbatę do termosu i pakuję jakieś ciastka. Wszystko co będzie mi potrzebne na miejscu jest już w samochodzie. Oprócz aparatu ma się rozumieć, który zabieram z domu przygotowany dzień wcześniej. Pakując zawsze sprawdzam i doładowuję baterie, a także formatuję kadry pamięci. I w drogę. Po około 60km i godzinie jazdy jestem na miejscu. Nie włączam czołówki, żeby nie płoszyć ptaków.
Po 10 minutach marszu z plecakiem i przepastnym workiem w ręku docieram do miejsca, które wcześniej wytypowałem z pomocą znajomych. Jest jeszcze ciemno i tylko woda ma trochę jaśniejszy odcień niż błoto. Na niebie nie widać gwiazd, a to oznacza, że chmury się jeszcze nie przewaliły. Cóż, trzeba szybko rozstawić czatownię i położyć się. Tak też robię i czekam na rozwój sytuacji. Rozwidnia się bardzo powoli, bo chmury wędrują wolniej niż wynikało z prognozy. Z dobrych wieści – ptaki przylatują szybko i zaczynają żerować. Ale na zdjęcia jest za wcześnie. Teraz kluczowa jest cierpliwość… ale i tak nie umiem się oprzeć i zaczynam robić zdjęcia. Chmury płyną dalej na wschód i w końcu, po kilku godzinach leżenia w chłodzie słońce zaczyna oświetlać ptaki przed moją czatownią. Uczucia jakie mi towarzyszą w tej chwili są nie do opisania. Ptaków jest dużo i dzieje się naprawdę sporo.
A wyglądało to tak…
Cóż, wszystko co dobre szybko się kończy i po 4 godzinach leżenia trzeba w końcu opuścić czatownię. Jeszcze rzut oka na cofkę, zdjęcie pamiątkowe…
…i można, a nawet trzeba wracać. Co takiego ma w sobie to miejsce, że tak przyciąga?
Na koniec znów mały bonusik w postaci nagrania wideo, którego bohaterami są kszyki. Gdy tak szukają pokarmu mam wrażenie, jakby to krawiec szył długą igłą… macie podobne skojarzenia?