Dziś temat, który trafił mi się w zasadzie przypadkiem. Zaczęło się od tego, że prognoza przewidywała 2-3 ciepłe dni, więc postanowiłem sprawdzić czy żaby wykorzystają ten moment na swoje gody. Chciałem także przy tej okazji sprawdzić nowe miejsca na fotografowanie. Pierwszy wybór padł na niewielkie oczko wodne przy autostradzie, na obrzeżach miasta. Niestety na miejscu okazało się, że susza dotknęła także to miejsce. Po oczku zostało trzcinowisko i niewielka kałuża brudnej wody. Słońce chyliło się ku zachodowi niepokojąco szybko, a ja nie chciałem wrócić bez zdjęć. Wiedziałem, że kilka kilometrów dalej, po drugiej stronie autostrady, jest inny staw. Postanowiłem spróbować.
Plan awaryjny
Dotarcie na miejsce zajęło kilka minut. Staw, a w zasadzie dwa stawy, znajdowały się w lesie, jakieś 100 metrów od jego krawędzi. Niestety dosyć wysokie brzegi sprawiły, że światła za wiele na tafli wody nie było. Nie miało to jednak zbytniego znaczenia, bo w wodzie i tak nic się nie działo. Wypatrzyłem jedną czy dwie ropuchy i to wszystko. Nie na to liczyłem.
Powiedzenie mówi, że do trzech razy sztuka. Postanowiłem zatem wejść do lasu powyżej stawów, bo tam widziałem jeszcze sporo światła. Pomyślałem, że chociaż jakieś kwiatki sfotografuję. Dopadłem jakiegoś samotnego zawilca i… nagle coś obok się poruszyło. Spojrzałem, ale nie dostrzegłem nic pośród suchych liści. Zaintrygowało mnie to jednak na tyle, że zacząłem się przyglądać i to „coś” ruszyło się ponownie.
Nie żaba, nie zawilec
Była to ropucha szara. Temat ciekawszy od zawilca, których zdjęć mam już mnóstwo. Zmiana obiektu fotografowania była zatem oczywista. Po kilku zdjęciach, kawałek dalej dostrzegłem kolejną ropuchę, a za chwilę jeszcze parę w ampleksusie. Przez niecałą godzinę spotkałem ich w lesie jeszcze kilka. Wszystkie kierowały się do stawów poniżej. Ropuchy są mało płochliwe i daje się je fotografować nawet obiektywem do makrofotografii. Tym razem jednak miałem teleobiektyw 200-600, więc musiałem zachować dystans 2,5 metra. Dzięki temu sprawdziłem moje „tele” w nowych okolicznościach. Nie miałem jeszcze zdjęć ropuch pośród listowia.
Wkrótce słońce było już na tyle nisko, że czułości ISO zaczęły osiągać 3200 i postanowiłem skończyć sesję. Jadąc do domu cieszyłem się z udanej sesji i zdjęć, jakich jeszcze nie miałem.
ech, życie ropusze, a my w dobie epidemii…
Taka refleksja. Porównując życie człowieka do dzikiej przyrody nie da się nie zauważyć, że przyzwyczailiśmy się do stabilizacji, bezpieczeństwa i dobrobytu. I jak pojawia się wirus, który może zabić co 20-tą osobę to jest wielki dramat. A w przyrodzie żadne zwierze nie może być pewne czy dożyje do jutra, więc co tu porównywać 😉