Mówią, że tradycja to rzecz święta. Mają rację. Moją tradycją od kilku ładnych lat jest uczestniczenie w plenerze zimowym, organizowanym przez Zygmunta Urzędnika (obecnie Prezesa Zarządu Głównego ZPFP) w górach Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. To taka trochę wewnątrzśrodowiskowa promocja przyrody regionu śląskiego. Co roku jest to inne miejsce, byłem już kilkakrotnie na Pilsku, byłem na Hali Rysianka, a w tym roku pierwszy raz miałem okazję fotografować na Skrzycznem. Dla niektórych jest to powrót po latach, bo Zygmunt już plenery na Skrzycznem organizował, było to jednak sporo lat temu. Czy zima na Skrzycznem jest piękna? Zobaczcie sami 🙂
Ale od początku
Zaczęło się jak zwykle, czyli od maila z zaproszeniem, którego Zygmunt wysyłał jeszcze jesienią 2017. Chętnych jest zawsze więcej niż miejsc, a te kończą się jak bilety na koncert znanej gwiazdy. Wiedząc to, zadziałałem szybko i od razu wpisałem się na listę plenerowiczów. Ufff, zdążyłem. Skąd taki odzew w środowisku fotografów przyrody? Po pierwsze plenery są zawsze perfekcyjnie zorganizowane, począwszy od dotarcia do schroniska, na wyjeździe do domu kończąc. Po drugie – grono uczestników jest niesamowicie zgrane i po prosty wszyscy się lubimy. Ale wracając do zaproszenia – po wpłaceniu zaliczki jedyne co trzeba było zrobić to czekać…
Czwartek, w drogę ruszyć czas
Nie mogąc się doczekać, około 8:00 ruszyliśmy z Łodzi grupą 4 osób. Ja pełniłem obowiązki kierowcy. Droga upłynęła nam szybko i już po niecałych 4 godzinach byliśmy na miejscu. W Szczyrku odnaleźliśmy posesję z parkingiem, gdzie nasze samochody miały spędzić czas do niedzieli i wyładowaliśmy bagaże. Tu spotkała nas niezbyt miła niespodzianka, bo właściciel parkingu zażądał kwoty 80 zł, zamiast 60 zł, które były ustalone i podane w mailu organizacyjnym. Przemilczę. Nie chciałem się denerwować już na samym początku, więc zapłaciłem i ruszyliśmy z bagażami na stację kolejki krzesełkowej, która zresztą znajdowała się za płotem parkingu. Maciek założył sobie, że wejdzie na szczyt na własnych nogach i ruszył na szlak. Pozostałą trójką ruszyliśmy „kanapą” wraz z bagażami na górę. O ile pierwszy odcinek był spokojny i bezproblemowy, o tyle na stacji pośredniej przyszło nam czekać w kolejce wraz z licznymi narciarzami korzystającymi z uroków zimy. Tu wsiąść na kanapę było trudniej, bo człowiek z obsługi nie pomagał nam z ciężkimi bagażami i w zasadzie sam do końca nie jestem pewny jak udało mi się wsiąść z wielką i ciężką torbą, dwoma plecakami i rakietami śnieżnymi. A do tego jechały ze mną dwie narciarki… Najważniejsze, że się udało.
W końcu na górze
O ile na dole było słonecznie, to na górze czekała na nas gruba warstwa chmur. Po zameldowaniu się w schronisku i przywitaniu się z dawno niewidzianymi znajomymi przyszedł czas na decyzje – co robić? Słońca brak, szarość i biel dookoła…doskonały moment na szybki rekonesans w poszukiwaniu potencjalnie obiecującego miejsca na zachód słońca. A prognoza dawała nadzieję. Rozpoznanie terenu przyniosło kilka kadrów i możliwość obejrzenia drzew i krzewów grubą warstwą śniegu i lodu. Zima na Skrzycznem jest naprawdę piękna! W sumie dobrze, że się wybrałem, bo następnego poranka wichura większość tych pięknych form zniszczyła…
Tak wyglądał rekonesans, ale najlepsze jednak miało dopiero nadejść…
Zapraszam na kolejną część relacji już niebawem 🙂
Nie cierpię zimy i zimna, ale zdjęcia zimowe bardzo! Piękne!