Tytuł tego wpisu jest dość ogólnie brzmiący i niejednoznaczny. O jakim standardzie zamierzam napisać? Tym razem będzie o sprzęcie, bo dawno nie było. Standardem w tym artykule jest obiektyw o najbardziej przydatnym zakresie ogniskowych, czyli od umiarkowanie szerokiego kąta po zakres „portretówki”. Czyli coś w granicach 28-80 dla pełnej klatki. Taki obiektyw zwykle mam zamocowany na aparacie jako wspomniany standard, najbardziej uniwersalny i przydatny w wielu sytuacjach.

Niedobór informacji

Wejdźcie na byle jaki portal poświęcony sprzętowi fotograficznemu, a znajdziecie dogłębne testy każdego możliwego obiektywu. Znajdziecie tabele rozdzielczości, wyniki oceny komy i aberracji, a także pełen opis ergonomii. No i bardzo fajnie. Często korzystam z takich testów przed zakupem, żeby się dowiedzieć czegoś o danym obiektywie. Ale. Ale muszę najpierw wiedzieć czego szukać, żeby to znaleźć! Niestety rzadko można trafić na zestawienia pokazujące obiektywy do danego systemu z podziałem na ich zastosowanie. A dzięki lekturze takiego zestawienia można dowiedzieć się rzeczy bezcennej – co w ogóle mamy do wyboru w danym zakresie. A bez tego o dobrym i świadomym wyborze nie może być mowy.

Droga do celu

Jak już kiedyś pisałem, jednym z podstawowych powodów, dla których wszedłem w system bezlusterkowców Sony Alfa była potrzeba posiadania aparatu małego, poręcznego i jednocześnie zapewniającego jakość zdjęć z lustrzanki. A u zarania tej potrzeby były narodziny dziecka. Dziecko jest małe i nieprzewidywalne. Mając aparat pod ręką, czy na półce obok, jestem w stanie uchwycić istotne momenty. Zanim wyciągnąłbym lustrzankę, moment mógłby bezpowrotnie minąć. Poza tym bezlusterkowca mogę nosić w torbie z dokumentami…lustrzanka wymagałaby osobnej torby lub plecaka. Dlatego poczułem potrzebę „dozbrojenia się”.

Zaczęło się od małego, zgrabnego, choć nie pozbawionego wad obiektywu Sony 16-50. Przydatny zakres i niewielki wymiar to jego zalety. Te jednak już tu się kończą. Na minus niestety jest konstrukcja, która sprawia wrażenie zabawkowej, tandetnej wręcz. Jakość obrazu ma bardzo duże zniekształcenia, które co prawda aparat koryguje swoim oprogramowaniem lub można naprawić w postprocesie, ale odbija się to na ostrości. Generalnie dobry obiektyw na początek przygody z bezlusterkowcem Sony, lub dla kogoś, kto nie robi wydruków i odbitek.

Przesiadając się z a6000 na a6300 postanowiłem także zupgradować obiektyw i zaopatrzyłem się w Sony 18-105. Jest bardzo chwalony przez osoby używające tych aparatów do filmowania. Zakres ogniskowych bardzo szeroki i jakość obrazu już znacznie lepsza niż w 16-50, ale też i gabarytowo to dość duży obiektyw. Znacznie większy od 16-50. Co ciekawe, mino ceny ok 2 tys. zł, optycznie także szału nie ma. Trochę rozczarowuje. No i rozmiar też raczej na plenery czy do studia niż do podręcznego używania. Zacząłem szukać dalej…

Trudne decyzje

Naturalnym było szukanie w wyższej półce…także cenowej. Opinie o Sony 16-70, który jest droższy od 18-105, były bardzo podobne. W testach oba obiektywy osiągały niemal identyczne wyniki.

W tym momencie zacząłem także myśleć o przejściu z matrycy APS-C na pełną klatkę, czyli nabyciu A7RII. Wszystkie opisane wyżej obiektywy były przeznaczone tylko do matryc mniejszych. Gdybym kupił korpus pełnoklatkowy, to musiałbym także od razu zmienić obiektyw. A wiadomo, lepiej zakupy rozwlec w czasie… 🙂 Pomyślałem więc, że jeśli kupię standard do pełnej klatki, to później pozostanie mi już tylko wymiana korpusu. Zacząłem szukać. Nauczony doświadczeniami z poprzednich zakupów sięgnąłem do sporej liczby artykułów, testów i zestawień. Moją uwagę przyciągnął Sony 24-70/4, który punktował bardzo wysoko jak na swoją cenę – ok 4 tys. zł. To już dość dużo jak na standard, szczególnie względnie ciemny. Pomyślałem, że skoro tyle kosztuje, a do tego brandowany jest jako Zeiss, to musi być dobry. Szczerze? Szału nie ma, nic mi nie urwało. Nikon 28-70/2.8, który jest na tej samej półce cenowej, jest znacznie lepszy (miałem go). Tu potwierdza się niestety fakt, że za tą samą cenę obiektywy Nikona i Canona są często dużo lepsze od tych z logo Sony.

Czy to już koniec możliwości?

No właśnie… nie! 🙂 Na szczęście. Nie tak dawno kolega fotograf Piotr Tamborek przysłał mi sample z dwóch obiektywów Sigmy: 60mm/2.8 i 30mm/2.8 (seria ART). Nigdy nie byłem szczególnym wielbicielem obiektywów stałoogniskowych jako obiektywów uniwersalnych. Owszem, jakość obrazu prawie zawsze będzie lepsza ze „stałki” niż z „zooma”, ale konieczność żonglowania mnie trochę zniechęca. Zobaczyłem sample i oniemiałem. Każdy z tych obiektywów kosztuje ok 850zł (nowy, używany można znaleźć w stanie idealnym za ok 600 zł), a jest ostry od „pełnej dziury”, czyli f/2.8. Sample mnie zachwyciły. Znalazłem używany egzemplarz Sigmy 30/2.8 i wydałem 600 zł. 30mm to dość uniwersalna ogniskowa, ni to szeroka, ni to wąska, do fotografowania aparatem podręcznym bardzo odpowiednia. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że mam znacznie więcej idealnie ostrych zdjęć niż miałem z Zeissa.

Trzy czarne charaktery

Kiedy już przekonałem się o atutach obiektywów serii Sigma ART, okazało się, że oprócz 30mm i 60mm, jest jeszcze 19mm, także ze światłem 2.8. Każdy sprzedawany jest w zestawie z dedykowanym pokrowcem z wytrzymałego materiału. I każdy jest bardzo ostry od f/2.8 co czyni cały zestaw trzech „stałek” bardzo atrakcyjnym jako alternatywa dla znacznie droższych zoomów. Cały zestaw kosztuje znacznie taniej niż zoom Sony-Zeiss i oferuje o jedną działkę lepsze światło. Każdy jest w pełni użyteczny od f/2.8, a AF trafia tam gdzie trzeba. Obiektywy są małe, leciutkie i dobrze wykonane. Powiecie – jaka to korzyść, skoro zamiast jednego większego muszę nosić 3 mniejsze? Ano taka, że zabieram tylko taki, jakiego w danym momencie potrzebuję, zwykle 30mm. Zestaw wszystkich trzech będę za to miał na pewno w torbie fotograficznej zamiast 24-70.

Czy polecam Wam takie rozwiązanie? Zdecydujecie jak zwykle sami, ja tylko opisałem jak to było w moim przypadku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *