Bezpieczeństwo zdjęć to niedoceniany temat. Ale po kolei… Nie da się nie zauważyć, że od kiedy nastała era cyfrowa, ogólna wartość fotografii znacznie spadła. Po pierwsze, koszty materiałów zniknęły. Matryca może wieczna nie jest, ale spokojnie wytrzyma kilkadziesiąt jak nie kilkaset tysięcy naświetleń. Nie trzeba się martwić, że załadowany film ma 36 klatek i trzeba się zmieścić powiedzmy w 3 czy 4 rolkach, bo akurat więcej nie mamy, a nawet gdybyśmy mieli, to koszty wywołania i ewentualnych odbitek zabiją nasz budżet. Fotografujemy bezkarnie. Niektórym się wydaje nawet, że bez kosztów, ale to temat na inne rozważanie…
Krótkie życie zdjęcia
Wracając do meritum – wszystkie zdjęcia, a robimy ich znacznie więcej niż kiedyś, lądują najpierw na kartach pamięci w naszych telefonach i aparatach fotograficznych. I w wielu przypadkach tam kończy się ich droga. Dotyczy to głównie telefonów i kompaktów. Potem oglądamy i pokazujemy zdjęcia znajomym czy rodzinie podając im telefon lub aparat. No przecież to jest bez sensu! Co to za oglądanie zdjęć na ekraniku o przekątnej 3, 4 czy 5 cali? Przecież to tak, jakbyśmy oglądali znaczki pocztowe. Bez wielkiego wysiłku można to robić znacznie lepiej, wygodniej i z przyjemnością. Bo uważam, że oglądanie zdjęć, jakiekolwiek by one nie były, powinno być przyjemnością. Dla mnie jest. Zawsze. Poza tym karta pamięci czy to zewnętrzna czy wbudowana w telefon bywa zawodna, może się zepsuć…
Najpierw na komputer
Co zatem polecam? Przede wszystkim co jakiś czas, zależny od naszej fotograficznej płodności, powinniśmy zdjęcia zgrywać z kart na komputer. Dzięki temu powstaje kopia tego co mamy na karcie pamięci i już możemy zdjęcia oglądać w większym rozmiarze. Niestety karty lubią czasem „padać”. I w wielu takich wypadkach nie da się nic zrobić. Elektronika zawodzi i już po zdjęciach. A przecież fotografie to nie jest efekt mechanicznego wciskania migawki. To emocje, to czekanie, to właściwy i często niepowtarzalny moment. Pewne ujęcia można powtórzyć, ale wielu już nie. Zrobiłeś zdjęcie synowi lub wnuczce, a po 2 latach Twój telefon odmówił współpracy. I co? I zdjęć nie masz i ich nie powtórzysz, wkurzasz się na swój telefon, bo jak on mógł!? Przykro mi, to jest TYLKO TWOJA WINA, że zdjęć nie masz. Amatorzy i pasjonaci fotografii są w lepszej sytuacji, bo potrafią bardziej docenić wartość swoich zdjęć. Wiedzą po prostu ile one kosztują ich pracy, wysiłku, przygotowań. Nie mogą sobie pozwolić na straty tego typu, bo zdjęcia są po prostu zbyt cenne. I nikt nie przeliczy ich wartości na pieniądze (choć pewnie można próbować), bo nie powtórzy się już tych samych emocji. Dlatego bezpieczeństwo zdjęć to priorytet!
Rotacja kart pamięci
Mając zdjęcia zgrane na komputerze nie możemy się czuć bezpieczni. Kartę pamięci pewnie za jakiś czas skasujemy i wtedy komputer będzie jedynym miejscem przechowywania. A jedno miejsce to zbyt duże ryzyko. Ja robię to tak, że mam kilka kart pamięci i stosuję rotację. Gdy zapełnię jedną, wkładam drugą, pustą i fotografuję dalej. Gdy i tą zapełnię, wkładam kolejną i tak do zapełnienia wszystkich kart, które mam. Ile ich mam? Kilka. Karty dziś są śmiesznie tanie i dlatego każdy może sobie na to pozwolić. Oczywiście po każdym fotografowaniu zgrywam zdjęcia na komputer, ale kart nie formatuję. Używam kolejnych pustych, a te pełne czekają w torbie. Gdy już nie mam żadnej czystej karty, to wkładam znów tę pierwszą i ją formatuję. Oczywiście tylko wtedy, gdy mam 100% pewność, że zdjęcia mam zgrane i bezpieczne.
Domowa macierz, czyli wyższy poziom bezpieczeństwa
Jak wspomniałem wyżej, jedno miejsce przechowywania zdjęć to stanowczo za mało. Dyski w komputerach też lubią się psuć. Dlatego ja mam wypracowany przez lata swój system, który na razie mnie nie zawiódł. Bezpieczeństwo zdjęć zapewnia mi archiwum na urządzeniu WD MyCloud Mirror, które posiada 2 dyski 2TB (jeden jest automatycznie robioną kopią drugiego, dlatego do dyspozycji mam 2TB). Ma ono bardzo przydatną właściwość, że gdziekolwiek bym nie był (i miał połączenie do Internetu), to zgrywając zdjęcia z karty do komputera, program w tle sam te zdjęcia dodatkowo wyśle do mojego urządzenia, które stoi sobie w domu. To rozwiązanie jest bardzo wygodne, bo nie muszę myśleć o robieniu kopii. Wskazuję tylko raz te foldery na dysku mojego komputera, które mają być w ten sposób archiwizowane i wszystko dalej dzieje się samo.
Żeby tego było mało, bo przecież i takie urządzenie może się zepsuć (choć szansa na nieodwracalne uszkodzenie dysków fizycznych, talerzowych jest względnie nieduża), albo np. przepięcie elektryczne je spali, to mam możliwość (i z niej co jakiś czas korzystam) podłączenia zewnętrznego dysku USB i zrobienia nań kopii urządzenia. Taki dysk po zakończeniu pracy odłączam i umieszczam w bezpiecznym miejscu. Dzięki temu mam zdjęcia w 3, a przez jakiś czas i 4 miejscach – na macierzy MyCloud, na jej kopii USB, na komputerze i na karcie pamięci (do czasu skasowania oczywiście). Powiecie – przesada! A ja odpowiem – dla mnie moje zdjęcia mają wartość taką, że czuję potrzebę ich należytego traktowania. I nie chodzi tu o wartość materialną, bo zdjęcia sprzedane w moim przypadku można liczyć na palcach dwóch rąk. To moja pasja, to mnie pochłania, to moje życie. Dlatego bezpieczeństwo zdjęć ma dla mnie bardzo wysoki priorytet. Ale każdy do tego podchodzi inaczej.
Wczoraj coś pisałem ale nie widzę wpisu..
Jest to problem i będzie coraz większy.Ja gromadzę dane cyfrowe od 2000 roku.
Wszystkimi możliwymi sposobami, podobnie jak Michał.Mogę dodać jeszcze dublowanie plików raw, dobrych zdjęć wysyłanych na konkursy przy okazji obróbki i to wykonuję na płytach DVD, gdzieś tak 10 płyt rocznie.Jeszcze dodam, trzymam zdjęcia w trzech różnych bezpiecznych polskich miastach.
Trochę odkurzę temat.
Kwestia, tak organizacji, jak i bezpieczeństwa fotograficznych zapisów cyfrowych jest niezwykle ważny, jednak z mojej obserwacji wśród fotografujących znajomych wynika, że problem jest albo w ogóle niedostrzegany, albo lekceważony. Na ten temat napisałem kiedyś artykuł na platformie Społeczności Sony, w którym szeroko odniosłem się, tak do stosowanych praktyk bezpieczeństwa, jak i tego, jak sam sobie z tym radzę. Nie chodziło mi o ortodoksyjne mentorstwo, a o pobudzenie innych do wymyślania i stosowania własnych rozwiązań.
Racją jest, że nasze zasoby cyfrowe są nieustannie zagrożone i mogą zniknąć w jednej chwili, i to za sprawą kilku różnych przyczyn, o których jednak nie będę się tu rozpisywać.
Zasada główna bezpieczeństwa polega na zwielokrotnieniu miejsc lokowania zasobów. Generalnie (gdzieś to podpatrzyłem i zaakceptowałem) zasada ta da się zapisać, jako np. 2+1, 3+1, 3+2, itd.
Pierwsza liczba oznacza ilość nośników, a druga ilość lokalizacji ich przechowywania. Pierwszy przykładowy zapis, owe 2+1 oznacza, że mamy dwa nośniki (dyski) i oba trzymamy w jednym miejscu obok siebie. Ale zasada wyrażona, jako 3+2, oznacza, że mamy trzy nośniki przechowywane w dwóch lokalizacjach (dwa adresy). Każda dowolna kombinacja powinna mieć jednak swoje uzasadnienie, aby nie popaść w paranoję i nie stworzyć w praktyce np. 10+5. Mówimy oczywiście o zasobach prywatnych, a nie państwowych.
Nie ma tu w moim komentarzu miejsca na rozwinięcie kwestii technicznych, czyli w czym przechowujemy nasze cyfrowe zdjęcia, bo w internecie jest wiele informacji na ten temat, ale dziś zdecydowanie nie zalecałbym przechowywania na wypalanych w domu płytach DVD, bo nikt nie da gwarancji na to, ile czasu one wytrzymają. No, chyba, że ktoś ma tłocznię. Ale i tak ta technologia obecnie wydaje się już chyba mało perspektywiczna, zwłaszcza, gdy ktoś dużo fotografuje (a jeszcze przechowuje w Rawach) i kto wie, może zechce przekazać ważne zdjęcia rodzinne następnemu pokoleniu. Bo czy wtedy będzie techniczna możliwość to odczytać? Kiedyś były dyskietki. Gdzie one teraz?
I jeszcze jedno: ilu fotografów wie, co to jest EMP?