Wakacje… lipiec… czas urlopów. Większość gdzieś już pojechała lub za chwilę pojedzie, żeby odpocząć, złapać oddech, zmienić otoczenie czy poznać nowe okolice. Moje wyjazdy, oprócz opisanych chwilę wcześniej, mają jeszcze jeden walor. Jak się zapewne domyślacie chodzi o możliwość fotografowania ciekawych miejsc. Korzystam z niej zawsze, a szczególnie wtedy, kiedy miejsce odwiedzin jest odległe na tyle, że prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę na żywo. W 2008 roku takim miejscem była jedna z mniej wówczas znanych Wysp Kanaryjskich – Lanzarote. Wszyscy jeździli na Teneryfę lub Gran Canarię i mało kto słyszał o jednej z mniejszych wysp archipelagu. Wówczas zauroczył mnie księżycowy, czy może bardziej marsjański ze względu na kolorystykę, krajobraz. Coś czego często się nie ogląda, a warto doświadczyć na własne oczy. Miejsce tak mnie zauroczyło swoim surowym pięknem, że nie mogłem się oprzeć i po 7 latach wróciłem tam. Pierwszy wyjazd był w lipcu, drugi w kwietniu – dzięki temu mogę Wam pokazać oprócz wypalonych pustkowi także kolorowe kwiaty oraz ptaki na przelocie. O ile pierwszy wyjazd był tym dziewiczym kiedy odkrywałem skarby tej wyspy, o tyle drugi zaplanowałem dokładnie pod kątem fotograficznym. Wiedziałem już co, gdzie i o jakiej porze dnia można sfotografować.

Planowanie

Planując wyjazd wziąłem pod uwagę wielkość wyspy – 70 km długości i 20 km szerokości. Teoretycznie niewiele, ale drogi nigdy nie biegną jedynie prosto, a i część wyspy jest mocno górzysta. Dodatkowo, na względnie niewielkiej powierzchni jest wiele miejsc, które warto odwiedzić.  Generalnie w tydzień da się objeździć wszystkie ciekawe lokalizacje, a do niektórych nawet wrócić drugi raz. Przez 5 dni miałem wynajęty samochód – Daewoo Matiz w zupełności wystarczył dla dwóch osób. Drogi są bardzo dobre, w 99% asfaltowe i bez najmniejszej dziury. Pozostałe 2 dni z tygodnia pozwoliły odpocząć i fotografować ptaki na wybrzeżu. Jeśli chodzi o organizację samego wyjazdu to skorzystałem z najprostszej opcji – wykupiłem wycieczkę zagraniczną w biurze podróży – przelot + noclegi w hotelu z wyżywieniem. Oczywiście przy tak napiętym planie dnia opcja „all inclusive” byłaby tu jedynie wyrzucaniem pieniędzy.

Hola Lanzarote!

Myślę, że zdjęcia najlepiej odpowiedzą na podstawowe pytanie – czy warto tam jechać. Zaczynajmy zatem.

Każdy szanujący się podróżnik (ja jestem tylko turystą, ale warto czerpać dobre wzorce 😉 ) zaczyna swoją opowieść od prezentacji miejsc. Na poniższej mapce (udostępniona przez organizację turystyczną Wysp Kanaryjskich) naniosłem kolorem czerwonym przejechane trasy oraz odwiedzone miejsca. To co „zostało” nie wydało mi się dość ciekawe i dlatego zostało pominięte podczas podróży – ale jak wdać jest tego niewiele. Jeśli chodzi o bazę hotelową wyspy, to wybór jest ograniczony do kilku miejscowości: Costa Tequise, Playa Blanca i największe – Puerto del Carmen. Najlepszą lokalizacją dla osób chcących pojeździć na własną rękę jest jednocześnie ta najbardziej popularna – Puerto del Carmen. Dwie pozostałe są rozlokowane trochę dalej od centrum wyspy i dlatego mniej dogodne.

 

Lotnisko

Lotnisko znajduje się na południowym skraju stolicy wyspy – Arrecife. Zlokalizowane jest na samym brzegu oceanu. Tutaj ciekawostką jest oświetlenie ścieżki podejścia, usytuowane częściowo na brzegu, a częściowo w Atlantyku. Można w tym miejscu z bliska podziwiać lądujące samoloty z coraz to nowymi turystami. Zdjęcie powyżej było zrobione obiektywem szerokokątnym, więc trochę oszukuje… ten samolot tak naprawdę jest bliżej ziemi i jest większy niż to się wydaje.

Ptaki

Jeśli kogoś ten temat ciekawi, to można w dość łatwy sposób fotografować te zwierzęta. Problemem może być jedynie wypatrzenie ich pośród skał. Jest to nie lada wyzwanie. Jeśli natomiast chodzi o sprzęt, to obiektyw 400mm z pełnoklatkowym aparatem spokojnie wystarczy. Ptaki nie są bardzo płochliwe i ostrożne ruchy gwarantują zbliżenie się na odpowiednią odległość.

Kamuszniki

Kulik mniejszy

Kamuszniki

Jak widać ptaki są dość spokojne, żeby nie powiedzieć odprężone.

Kulik mniejszy

Jardin de Cactus

Kierując się na północ od Puerto del Carmen można dotrzeć do ogrodu kaktusów. Miejsce ciekawe z punktu widzenia liczby gatunków, ale także rozmiarów niektórych egzemplarzy. Tu można wyżyć się poszukując faktur.

Cueva de los Verdes

Jedno z fajniejszych miejsc na wyspie to jaskinia otwarta do zwiedzania. Jako, że wyspa w całości jest pochodzenia wulkanicznego, to i jaskinia jest wynikiem działalności płynącej lawy. Cały tunel, którym płynęła, ma ponoć ponad 8 km długości i dochodzi do samego oceanu, niemniej część otwarta do zwiedzania jest znacznie krótsza. Wraz z przewodnikiem chodzimy tu po różnych poziomach, w miejscach wąskich na 1 osobę, ale i w ogromnych halach. Wszystko jest w sztuczny sposób oświetlone i naprawdę robi wrażenie. Pod koniec wycieczki jest niespodzianka, ale nie zdradzę jaka, żeby nie popsuć zabawy tym, którzy się tam wybierają. A wygląda to tak:

Monte Corona

Już w okolicy opisanej wyżej jaskini krajobraz robi się mocno niepokojnący. Pustkowie pełne zastygłej lawy z gdzieniegdzie zieleniącymi się roślinami, próbującymi znaleźć swoje miejsce na tym niegościnnym obszarze, nosi nazwę Malpais de la Corona. W oddali majaczy charakterystyczna sylwetka wygasłego wulkanu, który odpowiada za to, jak dziś wyglądają północne rubieże wyspy. To właśnie La Corona.

Okazuje się, że mimo braku oficjalnych szlaków turystycznych (tych w naszym rozumieniu – naniesionych na mapach, oznaczonych kolorami, itd.), na wyspie są ścieżki, którymi można dostać się (zupełnie legalnie) do różnych ciekawych miejsc. Żeby je odnaleźć trzeba trochę poszukać, poczytać informacje osób, które tymi ścieżkami chodziły. Ale od czego Internet?

Jedna z takich ścieżek prowadzi na szczyt krateru wulkanu La Corona. Zaczyna się w miejscowości o uroczej nazwie – Ye – i prowadzi wzdłuż zabudowań miasteczka na zbocze wulkanu, a następnie trawersem na sam jego szczyt. W kwietniu można po drodze spotkać kwitnące kwiaty i soczyście zieloną roślinność.

Widok na wnętrze krateru

Fantastyczne kolory to nie tylko skały, ale także roślinność.

Po drodze i na górze można spotkać całkiem sporo jaszczurek. Są one jednak dość płochliwe.

Mirador del Rio

Na północnym skraju wyspy, wysoko pośród skał wybudowano restaurację z punktem widokowym. Stąd można podziwiać fantastyczną panoramę Isla Gaciosa. Wyspa jest nieduża i pozbawiona turystów, a dostać się na nią można jedynie promem. Ja nie próbowałem.

Teguise i Castillo de Santa Barbara

Wracając z Mirador del Rio warto przejechać przez ulokowane w interiorze wyspy miasteczko Teguise. W dawnych czasach, kiedy wyspa była atakowana przez piratów, pełniło ono rolę stolicy. Warto je odwiedzić w niedzielę, kiedy to odbywa się tradycyjny targ na ulicach. Można wtedy kupić praktycznie wszystko, a dookoła jest mnóstwo turystów.

Oprócz niedzielnego targu, samo miasteczko nie wyróżnia się niczym szczególnym. Tuż obok jest jednak miejsce warte krótkiego zboczenia z trasy. Na wzgórzu ponad Teguise góruje zamek Castillo de Santa Barbara. Jest niewielki, ale widok z tego miejsca roztacza się fantastyczny.

La Caleta de Famara

Kolejną lokalizacją wartą zobaczenia jest wybrzeże w pobliżu miasteczka La Caleta de Famara. Dotarcie tam przed zachodem słońca gwarantuje odpowiednie światło i dogodne warunki do fotografowania krajobrazu. Zresztą co ja będę pisał – popatrzcie sami. Jak tu się nie zakochać w tym miejscu?

Teleobiektyw 80-400mm, który zabrałem głównie do fotografowania ptaków, sprawdza się także bardzo dobrze podczas wyłuskiwania faktur.

Widok w stronę wyspy Isla Gaciosa. Co charakterystyczne dla tego miejsca, dość daleko od brzegu jest nadal płyciutko. Mimo to nikt się tutaj nie kąpie ze względu na silny wiatr i prądy.

Kamyki na plaży.

O zachodzie słońca wygląda to również tak.

Plaża nie jest zbyt czysta, ale na pewno ma swój urok.

Wrak

Ostatnią atrakcją północnej części wyspy jest wrak statku na północ od Arrecife. Podczas odpływu można podejść naprawdę blisko. Miejsce nie jest oznaczone w żaden szczególny sposób, ale wystarczy zerknąć na mapy Google, żeby z łatwością tam trafić.

 

Lanzarote obfituje w miejsca warte odwiedzenia. Już sama część północna robi wrażenie. Południe nie zostaje na pewno w tyle, szczególnie że najbardziej znana atrakcja wyspy – Park Narodowy Timanfaya – leży właśnie w tej części. A oprócz tego El Golfo,  Los Hervideros i kilka innych miejsc. Zapraszam na drugą część relacji: [ Lanzarote. Nie z tej ziemi (część 2) ]

Jedna odpowiedź do “Lanzarote. Nie z tej Ziemi (część 1)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *