Kiedy najsprawniejsza organizatorka plenerów jaką znam (misia [R]) zadzwoniła do mnie, żeby zaprosić mnie na plener krokusowy, który niebawem miała prowadzić w okolicach Zakopanego, nie byłem przekonany czy mi się chce jechać taki kawał. Zostałem troszkę przymuszony, bo ktoś musi obsługiwać rzutnik, laptopa i prowadzić pokazy wieczorne… no chciał, nie chciał jechać musiałem. Na plenerach, gdzie tematem przewodnim były krokusy, byłem w ostatnich latach już dwa razy. Zastanawiałem się czy w ogóle będę w stanie zrobić coś nowego. No bo ile można? Ale z drugiej strony wiele tematów powtarzam co roku i co roku robię coś, z czego jestem zadowolony. Także warto i w tym temacie spróbować. No i pojechałem.

Zaczynamy, czyli czwartkowe popołudnie

Na miejsce dotarłem kilka minut po 15:00, czyli dnia jeszcze trochę zostało. Okazało się, że na dużej łące po drugiej stronie asfaltu jest całkiem sporo kwiatów. Po szybkim zakwaterowaniu i jeszcze szybszym posiłku ruszyłem na łączkę w celu fotograficznym. Faktycznie kwiatów było sporo, niektóre pośród zielonej trawy, inne wyrastały z suchych, przygniecionych wcześniej śniegiem zarośli. Oto kilka kadrów z tej krótkiej sesji:

Słońce zaszło i trzeba było wracać, żeby zgodnie z obowiązkiem przygotować sprzęt w postaci rzutnika, głośników i laptopa i…poprowadzić wieczór pokazów. Tego wieczora zresztą rzutnik spłatał nam niemiłą niespodziankę. W połowie pokazów zaczęła być na ekranie widoczna poświata przypominająca zorzę polarną – z jednej strony obrazu zielonkawa, z drugiej czerwonawa. Obawialiśmy się, że nasz 9-letni projektor właśnie dokonuje żywota. Tak czy siak nie mogliśmy nic zrobić, ale mieliśmy nadzieję, że jak ostygnie to następnego wieczora plamy znikną… i na szczęście nie zawiedliśmy się. Tak czy siak wybiła 22-ga, a o 4:50 mieliśmy ruszyć w teren na świt, dlatego wszyscy (no może prawie) karnie powędrowali do swoich łóżek.

Piątek, dzień zmiennej pogody

Tak jak to było zaplanowane, zaczęliśmy o 4:50 ruszając spod kwatery na objazd poranny. I tak najpierw dotarliśmy do Rzepisk, skąd rozciąga się przepiękna panorama Tatr Bielskich i Wysokich. Co najważniejsze dla fotografów przyrody, nie ma też zabudowań, które zmniejszałyby naturalny walor tego widoku. Od wschodu niebo było raczej czyste, natomiast ponad Tatrami rozbudował się dość malowniczo i groźnie wyglądający pas chmur. Wyglądało to mniej więcej tak:

Pogoda z czasem zaczęła się pogarszać. Zresztą w ciągu dnia miał padać deszcz, a meteorogram pokazywał także burzę. Nasyciwszy się panoramą w świetle wschodzącego słońca ruszyliśmy na Czarną Górę, skąd podziwialiśmy Tatry już w znacznie gorszych warunkach pogodowych:

Kolejnym punktem naszej porannej wycieczki była Polana Głodówka, miejsce ogólnie znane z pięknego widoku na góry. Jakimś cudem pogoda na chwilę się poprawiła i mogliśmy porobić fajne zdjęcia górskich szczytów oraz przetaczających się po nich chmur. Wtedy też miała miejsce dość intensywna sesja wzajemnego obfotografowywania się 😉

Coraz bardziej zbliżał się czas śniadania, co niektórzy odczuwali w żołądkach. Ruszyliśmy zatem w drogę powrotną do kwatery. Ze względu na pogodę postanowiliśmy, że dopiero po południu pojedziemy znów na wspólny objazd w poszukiwaniu miejsc, skąd sfotografujemy krokusy z widokiem na góry. Do tego czasu każdy musiał się zając sobą. Kiedy pada deszcz dzieci się nudzą… 😉

Po deszczu, czyli objazdówka II

Wybiła 15-ta, a ciężkie, deszczowe chmury ustąpiły miejsca błękitowi nieba. Ruszyliśmy na „tour de crocus” 😉 Jadąc drogą na zachód od Zakopanego widzieliśmy bardzo wiele miejsc, gdzie rosły piękne krokusy. Naszym celem jednak było znalezienie miejsca z odpowiednim widokiem na góry. Misia [R] dobrze zna te tereny i poprowadziła nas na Słodyczki. Kwiaty były już trochę sfatygowane, ale widok był:

Po jakiś 30 minutach „męczenia” tematu ruszyliśmy dalej, tym razem w stronę Gubałówki. Wjechaliśmy tam od strony Zębu i zaparkowaliśmy samochody na ostatniej działce przed znakiem „zakaz ruchu”. Dalej poszliśmy piechotą. Niebawem naszym oczom ukazała się łączka, na której były najgęściej rosnące krokusy, jakie kiedykolwiek widziałem. Miejsce robiło wrażenie, ale prawdopodobnie ze względu na duże nasłonecznienie, kwiaty były już w nienajlepszej kondycji. Zrobiłem jednak kilka zdjęć:

Słońce zmierzało nieubłaganie za horyzont, ale warunki nie pozwalały oczekiwać jakiś spektakularnych podświetleń gór. Ruszyliśmy więc do kwatery, gdzie od 20:00 oglądaliśmy pokazy przygotowane przez kolejnych uczestników pleneru. Ustaliliśmy, że ponieważ wszyscy już wiedzą co gdzie można znaleźć, to sobota będzie dniem większej dowolności.

Dzień słońca, dzień (do)wolny

W sobotni poranek przy śniadaniu padła propozycja spaceru do Doliny Małej Łąki. Miejsce było bardzo blisko kwatery i gwarantowało odpowiedni poziom trudności nawet dla niewytrawnych turystów górskich. Kto chciał mógł dojść do Wielkiej Polany i wrócić, ale można było także przejść szlakiem dalej do Doliny Kościeliskiej. Dla każdego coś.

Po drodze praktycznie wszędzie widać było lepiężnik biały, który w Tatrzańskich dolinkach jest bardzo pospolity. Znalazłem także ciekawie wyglądający mech, porastający spory głaz przy szlaku. Miał bardzo ciekawą formę przypominająca miniaturowe, 2-3 cm paprotki.

Wielka Polana z kolei przywitała nas, a jakże, krokusami. Były piękne i świeże, a do tego w tle można było zawrzeć także górskie szczyty. Przepiękne miejsce, łączące w sobie chyba wszystkie dotychczasowe.

Mimo tego, że był jeszcze czas udać się w inne miejsca (chociażby na łąkę przed kwaterą) to temat krokusów na ten wyjazd zakończyłem w Dolinie Małej Łąki. Myślę, że lepiej nie przesadzać, żeby się nie znudzić.

Nie były to jednak ostatnie zdjęcia, jakie zrobiłem podczas tego pleneru. Kilka lat wcześniej fotografowałem panoramę Tatr pod gwiazdami. Feler polegał jednak na tym, że świecił także księżyc, który znacznie obniżał widoczność gwiazd. Tym razem byliśmy kilka dni przed nowiem, nie mogłem więc odmówić sobie fotografowania nocnej panoramy Tatr w tych okolicznościach przyrody. Jako miejsce akcji wybrałem polanę Głodówka, a w tym przedsięwzięciu towarzyszyły mi dwie koleżanki – Ewa i Grażyna, które chciały spróbować swoich sił w fotografii nocnej. Góry były dobrze widoczne, gwiazdy także. Felerem tego miejsca było światło bijące ze schroniska ulokowanego ponad drogą, na której byliśmy. Być może lepiej byłoby jechać na miejsce naszego pierwszego świtu plenerowego, ale uznałem, że to zbyt daleko – następnego dnia mieliśmy jechać w podróż powrotną i wypadało się wyspać. Zawsze można spróbować następnym razem. Tym czasem wyszło to tak:

Podsumowanie

Myślę, że każdy z uczestników powie bez zawahania, że plener należał do tych udanych. Wszystko było dobrze zaplanowane i zorganizowane. Z pewnością nikt nie mógł się poczuć pozostawiony sam sobie, bo misia [R] na to po prostu nie pozwoliła. Zresztą, każdy plener spędzony w gronie pozytywnie zakręconych przyjaciół to plener udany – nie ma co do tego wątpliwości. Dziękuję wszystkim plenerowiczom za świetnie spędzony wspólnie czas, masę uśmiechu, humoru i dobrego samopoczucia. Czuję, że wśród Was jestem w swoim stadzie. Wielkie podziękowania należą się przede wszystkim misi [R] za trud włożony w „ogarnięcie” tego wszystkiego – jak zwykle stanęłaś na wysokości zadania, brawo.

Jeśli o mnie chodzi, to temat krokusów przynajmniej na kilka lat powędruje na plan dalszy, ale później… kto wie.

Więcej zdjęć z tego pleneru na stronie fotografiaprzyrodnicza.pl

Jedna odpowiedź do “Krokusowa wiosna w Tatrach”

  1. Dziekuje za te piekne zdjecia Marzylam od lat zobaczyc te pola pieknych krokusow Cale moje dziecinstwo spedzalamz z Rodzicami na” Cyrli” Swieta Wielkanocne i widzialam te cudowne krokusy Szukam od dawna krokusy o tym samym kolorze we Francji ale to nie to samo Chcialam zasadzic w moim ogrodzie chociaz jeden taki kwiatek Wspomnienia Mysle ze to zalezy od gatunku ziemi Kiedys posialam polski koper i nigdy nie dal tego zapachu co polski Dziekuje raz jeszcze za te piekne zdjecia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *